Etykiety

1.31.2013

"Autobiografia" Agata Christie



Rzadko się zdarza, że czytam autobiografię. Jednak w przypadku twórczyni przygód o moim ulubionym Poirot i uroczej pannie Marple, musiałam zrobić wyjątek. Christie to bez wątpienia najbardziej znana i najbardziej poczytna autorka kryminałów na świecie. Jak wyglądało jej życie, a przede wszystkim skąd czerpała inspirację?

W opasłej (prawie 500 stron) książce dowiemy się chociażby się kto był pierwowzorem panny Marple i dlaczego detektyw Poirot nie był ulubieńcem autorki. Dla mnie, ogromnej fanki przygód dwójki detektywów to nie lada gratka. W autobiografii opisane są także kolejne losy jej niezbyt udanego, pierwszego małżeństwa, które ostatecznie skończyło się rozwodem. W okresie wojennym zatrudniła się w szpitalu, gdzie zajmowała się lekami i truciznami. Teraz już doskonale rozumiem, skąd te wymyślne rodzaje śmierci w jej książkach, spowodowane przez zabójcze mieszanki chemiczne. Zawsze zachodziłam w głowę jakim cudem Christie tak doskonale zna specyfikę trucizn.

Tuż po wojnie Agata dołączyła do znanego i prestiżowego Klubu Detektywów, który podobno funkcjonuje do dziś. Z czasem autorka objęła funkcje prezesa klubu i wspólnie z innymi autorami wydawała kryminały, które niestety nie zyskały aprobaty cenzorów w Polsce. W pewnym momencie pisarka rozwinęła skrzydła podczas pisania powieści obyczajowych, o czym wie jednak niewielu. Zaskoczeniem było dla mnie to, że Christie nie posiadała pisarskiego wykształcenia. Jej talent rozwijał się samoistnie i w samotności. Kobieta była bowiem typem introwertyka, który swe myśli woli przelać na papier, niż użalać się i zwierzać innym.

Pierwsza Dama Zbrodni miała jednak swoje kobiece poczucie humoru i w przezabawny dla mnie sposób opisała drobne fobie i lęki. Najbardziej zdziwiła mnie jej, obsesyjna wręcz, niechęć do mleka. Autorka nie mogła znieść nie tylko jego smaku i zapachu, ale i widoku. Z drugiej jednak strony sama przyznała, że ubóstwia łamigłówki liczbowe, gry logiczne oraz krzyżówki. Trudno się dziwić, prawda?

Kiedy ponownie wyszła za mąż, rozpoczęła z ukochanym inspirujące i pełne tajemnicy eskapady archeologiczne. Miejscem ich pobytu były wykopaliska na Bliskim Wschodzie, które stały się później tłem jej powieści.

Co ciekawe książka miała swoją premierę w 1977 roku, rok po śmierci pisarki. Jest to najrzetelniejszy zapis wspomnień Agaty Christie i każdy miłośnik jej książek, powinien mieć swój egzemplarz na półce.

Za książkę dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat

1.30.2013

W zielonej herbacie siła!



Wracam dziś do recenzji herbat i będą to dwie zielone herbaty, obie z ciekawymi i niesamowicie aromatycznymi dodatkami.

Nad parzeniem herbaty nie ma sensu się rozwodzić. Jest kilka zasad, które warto przestrzegać, ale dzisiejszy pośpiech sprawia, że nie celebrujemy robienia i picia herbaty. Stąd popularność herbat w torebkach. Producenci czując „ekspresowy” trend sprzedają w torebeczkach nie tylko czarną herbatę, ale również zieloną, białą czy yerba mate, które to gatunki zwykle kojarzyły się z jakimś rytuałem parzenia. W szybkim zrobieniu herbaty nie ma nic złego, ale gdyby znaleźć trochę czasu na rozsmakowanie się w niej, zrelaksowanie, wyciszenie lub na przyjemną rozmowę, to byłyby to bardzo miłe chwile.

Przygotowując zieloną herbatę zwróćmy uwagę na dwie rzeczy: temperaturę wody i długość parzenia. Producenci często sami podają najlepsze parametry dla swoich herbat, więc warto się do nich stosować. Prawie nigdy zielonej herbaty nie zalewamy wrzątkiem, raczej czekamy kilka chwil, aby temperatura wody nieco spadła. Z kolei długość parzenia zależy od naszego gustu. Nie chodzi tu tylko o intensywność smaku. Zasada im dłużej, tym lepiej nie zawsze się sprawdza. Im dłużej herbaciane liście będą miały kontakt z gorącą wodą, tym więcej garbników przejdzie do herbaty. Czuliście kiedyś suche, ściągające uczucie w ustach, pijąc mocną herbatę? Dokładnie takie jak w mocno tanicznym czerwonym winie. Odpowiedzialne za to są właśnie taniny, których sporą ilość – co ciekawe – ja lubię, natomiast mój mąż zdecydowanie woli delikatniejsze napary.

Odwieczna kwestia: słodzić czy nie słodzić? Otóż nie ma jednej konkretnej odpowiedzi. Ci, którzy słodzą nie wyobrażają sobie herbaty bez cukru. Ci, którzy nie słodzą patrzą na tych pierwszych z politowaniem. Wybór jest wyłącznie kwestią gustu. Mój mąż uwielbia zieloną herbatę z miodem...

Przechodzę do recenzji herbat. Wybrałam je, kierując się składem i nie pomyliłam się ani trochę! Pierwsza, Leśny elf to zielona herbata Chun Mee, owoce aronii, dzikiej róży, jagody, jeżyny, czerwonej porzeczki, truskawki oraz kwiaty prawoślazu lekarskiego.  Na pierwszy "niuch" wyczuwam letnie owoce, trochę cukierkowego, bajecznego aromatu. Pół herbatki zjadłam zaraz po zaparzeniu - suszone kawałki jeżyny i czerwonej porzeczki.  Napar ma bardzo intensywny, owocowy, letni smak. Odczucia są wręcz nieziemskie.



Druga herbata to dla mnie absolutny hit! Gruszka z przyprawami to sencha, kawałki gruszek, jabłek, fig, dalej lukrecja, kardamon, anyż gwiaździsty, pieprz czerwony, kwiaty nagietka i piwonii, aromat. Herbata powala gruszkowym zapachem. W smaku jest owocowa, gruszkowa, z przyjemnym rozgrzewająco-przyprawowym posmakiem w tle. Jest pobudzająca, poprawia humor, więc idealnie pije się ją do śniadania, po bolesnym zwleczeniu się z łóżka.


 Gruszka z przyprawami we własnej osobie


Obie herbatki można nabyć w sklepie internetowych Skworcu.com.pl


"Wałkowanie Ameryki" Marek Wałkuski



Stany Zjednoczone wśród Polaków nie zawsze cieszą się dobrą opinią. Obraz tego ogromnego kraju jest pokazywany w mediach tak wycinkowo i wybiórczo, że łatwo jest sobie wyrobić nieprawdziwe przekonania. O mieszkańcach USA powtarzane są też liczne stereotypy, ale czy dotykają one w ogóle prawdy?

Dziennikarz i korespondent Polskiego Radia, Marek Wałkuski, który mieszka za oceanem od wielu lat, bierze na warsztat najbardziej charakterystyczne zjawiska amerykańskiego życia. Opisuje więc kim jest amerykański Jan Kowalski, czyli John Smith i czy w ogóle taki przeciętny mieszkaniec istnieje w wielokulturowym i zróżnicowanym tyglu.

Kwestia wieloetniczności też zostaje poruszona, bo choć USA to kraj otwartości i tolerancji, to napięcia na tle rasowym i narodowościowym wciąż są obecne, co nie może dziwić, biorąc pod uwagę liczbę legalnych i nielegalnych imigrantów, co roku przybywających do USA. Przybysze ci często asymilują się i zostają Amerykanami z krwi i kości, co oznacza przywiązanie do wolności, indywidualizmu... również do swojego samochodu oraz specyficzne podejście do posiadania broni.

Obywatele Stanów, czego się nie spodziewałam, to w większości ludzie religijni, określający się jako wierzący, tworzący tysiące różnorodnych zgromadzeń i kościołów. Życie religijne przypomina bowiem hipermarket Wall-Mart, półki którego są pełne różnych towarów. Amerykanie również mogą swobodnie wybierać swoje wyznanie i zmieniać je w ciągu życia, kuszeni przez... reklamy kościołów. Jeżeli ktoś kocha samochody i uwielbia nimi jeździć, to w USA czułby się pewnie jak w raju. Nie chodzi tu tylko o doskonałą infrastrukturę drogową, ale o całą otoczkę kulturową samochodu. Jest on wyrazem wolności, niezależności i wygody.

Mówiąc o USA, nie da się pominąć kwestii polityki i pozycji tego kraju jako supermocarstwa. Wydarzenia ostatnich lat zrodziły pogląd, że obserwujemy schyłek Stanów Zjednoczonych, jednak Marek Wałkuski nie podziela tej opinii. Siła tego kraju, według autora, to nie tylko gospodarka, dyplomacja i wojsko, ale ponadto atrakcyjność kulturalna i światopoglądowa. Stany są ewenementem w historii, żadne bowiem wzorce nie są tak chętnie kopiowane w innych krajach na całej kuli ziemskiej. Choć takie kraje jak Rosja czy Chiny są potęgami gospodarczymi i militarnymi, to mało kto chce wzorować się na ich systemie prawnym, społecznym, a jeśli chodzi o kulturę to wystarczy porównać ile filmów, książek, albumów muzycznych itp. „eksportują” Stany, a ile inne państwa.

USA nie są wolne od problemów i niesprawiedliwości, wielu mieszkańców żyje poniżej progu ubóstwa, tracą oni prace i domy i często zostają „na lodzie”, ponieważ system pomocy społecznej jest inaczej skonstruowany niż w Europie.

Jest to kraj kontrastów, wielu kultur, narodów i religii, pełen różnych dziwactw i zaskakujących ciekawostek. Po lekturze Wałkowania Ameryki czuje się lepiej przygotowana do odwiedzenia tego kraju, wydaje mi się, że lepiej go rozumiem, zamiast powierzchownie go oceniać i ogromnie chciałabym kiedyś zestawić moje wyobrażenia o Stanach z rzeczywistością.

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu Sensus

1.28.2013

Angielski Testy leksykalne dla średnio zaawansowanych


Uwielbiam uczyć się leksyki. Nigdy nie miałam większego kłopotu z nauką słówek, kolokacjami,  słowotwórstwem i błyskawicznym wynajdywaniem synonimów. Wszystkie podręczniki i książki do nauki leksyki sprawiają mi niemałą radość. Co innego gramatyka, ale dzisiaj nie o niej.

Po długotrwałej nauce z fiszek, postanowiłam nieco odsapnąć i powrócić na chwilę do tradycyjnej metody nauki z książki. Po dość długim czasie korzystania z kursów on-line i prostokątnych karteczek, była to dla mnie miła odmiana. I chyba o to chodzi w nauce języków obcych. Częsta zmiana technik nauki, materiałów, sposobów nauki, a nawet miejsc, w których się uczymy, korzystnie wpływa na naszą wydajność. Naukę trzeba urozmaicać, dzięki temu nie staje się nudna i monotonna.

Książka, którą przetestowałam tym razem, to niepozorna (około 130 stron), acz bogata w materiały pozycja sprawdzająca naszą leksykę. W środku znajdziemy testy utrwalające znajomość słownictwa na poziomie średnio-zaawansowanym. Tematyka jest dość szeroka. Od historii i polityki, poprzez życie codziennie, kończąc na zagadnieniach związanych z mediami i prasą. Jak wyglądają przykładowe zadania?  Jedne polegają na wyszukaniu z długiego tekstu (przypominającego notkę prasową, krótką informację popularno-naukową) słówek, które odpowiadają definicją podanym poniżej. Jeszcze inne ćwiczenia są typowymi wykreślankami lub uzupełniankami. Na końcu książki oczywiście znajduje się klucz do zadań. Jak widzicie, podręcznik zapewnia szereg rozmaitych testów, które w bardzo tradycyjny sposób "wkładają" i porządkują naszą wiedzę.

Osoby, które dopiero zaczynają naukę na poziomie B1, będą potrzebowały podczas rozwiązywania ćwiczeń słownika. No i tutaj kłania się następna pułapka. Starajcie się nie korzystać z internetowych słowników. Wiem, że trwa to szybciej, jednak nie jest tak bardzo efektywne, jak ręczne sprawdzenie w słowniku. Osobiście posiadam dwa ogromne Oxfordzkie słowniki angielsko-angielskie bazujące na definicjach i jest to dla mnie straszną frajdą, kiedy mogę przebrnąć przez setki stron w poszukiwaniu enigmatycznego słówka. Tym sposobem lepiej zapamiętuje jego znaczenie, bo włożyłam w to znacznie więcej pracy niż typowe "kopiuj-wklej". I to tego Was zachęcam.

A tak już na zakończenie. Korzysta ktoś jeszcze z tradycyjnych, książkowych słowników?

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Edgard.

"Zaradna" Beata Kępińska



Z niecodzienną ciekawością sięgnęłam po książkę polonistki, która mieszkała i studiowała w tym samym mieście co ja - w Łodzi. Pani Beata Kępińska długo szukała swego miejsca na ziemi i za sprawą tego, bogata jest w doświadczenia, dzięki którym z taką lekkością i swobodą napisała rewelacyjną powieść "Zaradna".

Marta jest już dojrzałą kobietą, wdową, babcią i dawną bizneswomen, kobietą sukcesu. Kobieta walczy z nowotworem piersi, który podstępnie wkradł się jej do życia. Jej leczenie to długie chemoterapie i bolesne operacje, które pozbawiają ją najważniejszych atrybutów kobiecości. Pobyt w szpitalu daje jej okazję do refleksji nad własnym życiem, rozliczenia się z przeszłością i spróbowania zrozumienia swego postępowania. To właśnie podczas leczenia poznaje bogobojną i skromną Halinkę - młodą kobietę z gromadką dzieci, której los, najdelikatniej mówiąc, nie rozpieszcza. To jej optymizm, wiara i radość życia wpłynie na Martę w sposób znaczący. Czy na życiową zmianę nigdy nie jest za późno?

Już od dzieciństwa Marta wychowywana była na kobietę niezależną, waleczną, lekko bezczelną, pozbawioną skrupułów i sumienia. Od tragicznego zdarzenia z wczesnego dzieciństwa małej Martusi, jej ojciec popadł w poważną chorobę psychiczną i dziewczynka znalazła się pod całkowitym wpływem matki. Matka dziewczyny mimo braku wykształcenia i wątpliwej kulturze osobistej, potrafiła "robić interesy". Często poprzez układy i łóżko. Najważniejszy był jednak cel, a nie sposób w jaki można do niego dojść.  To właśnie rodzicielka stała się Marty nauczycielką życia, wyrocznią. Nic więc dziwnego, że bohaterka powieści wyrosła na wyrachowaną i bezduszną, aczkolwiek zaradną i ponętną kobietę.

Marta wiedziała, iż urodą da się wiele osiągnąć i nie krępowała się z tego korzystać. Uwodziła, kusiła, dobijała kontraktów międzynarodowych i załatwiała sobie kolejne stanowiska dzięki swym ponętnym piersiom i ponadprzeciętnie długim nogom. To plus duża dawka sprytu i uporu gwarantowały w tamtych czasach sukces.  Kiedy wyszła za mąż i urodziła córeczkę jej los się odmienił. Kobieta nigdy nie była osobą religijną. Wypierała ze swej świadomości i serca istnieje Boga i jego nauki. Była także przeciwna chrzczeniu swojej córeczki. Wrogów miała nawet we własnych teściach. Napotkała na wiele trudności, musiała stawić czoła przeciwnościom i walczyć z opinią ludzi.

Przyznaje z pełną odpowiedzialnością, iż powieść przerosła moje oczekiwania. Jest dojrzała, mądra, wciągająca i skłania do głębszych refleksji. Momentami bywałam zaskoczona tragicznymi kolejami losu głównej bohaterki. Zaczęłam zastanawiać się co tak właściwie ma wpływ na to, co nam się przytrafia? Czy tylko przypadek? Siła wyższa? Czy to prawda, że tyle ile dajemy od życia, tyle do nas wróci? Bo przecież nie ma na to żadnego matematycznego wzoru.

Polecam lekturę przede wszystkim kobietom. Książka może nie nastraja optymizmem od samego początku, ale ukazuje nam świat z zupełnie innej perspektywy. Perspektywy kobiety, która dzieciństwo i młodość spędziła w burzliwych czasach PRL-u, pełnym pułapek i politycznych potyczek.

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

1.26.2013

Moje życie w Helsinkach - part 1


Większość z Was wie, że ostatnie miesiące spędziłam na wymianie studenckiej w Finlandii. Jakoś jeszcze nie miałam okazji, aby zdać Wam relację z tej niesamowitej i niezapomnianej podróży. Raz na jakiś czas będę zaskakiwała Was kolejnymi zdjęciami oraz porcjami ciekawostek z jednego z najzimniejszych europejskich stolic. Na zdjęciu powyżej widzicie najbardziej znany i reprezentacyjny budynek Helsinek. Jest to Katedra Luterańska zbudowała w stylu neoklasycznym, stojąca na Placu Senackim. Przez okrągły rok obległa jest przez turystów z całego świata. Nie trudno się dziwić, bo robi ogromne wrażenie z racji swoich rozmiarów.

Pojechałam (z mężem) 1 września, bo właśnie wtedy zaczyna się w Helsinkach rok akademicki. Na zdjęciu obok widzicie mnie (nie wiem, czemu jestem  pochylona jak M.Jackson) przed gmachem uczelni, na której studiowałam - University of Helsinki. Z racji zainteresowań i pasji wybrałam kierunek Neuroscience, czyli prościej mówiąc - neurobiologię. Tutaj w Polsce także próbuje swoich sił w Katedrze Neurobiologii, więc nikogo zbytnio ten fakt nie powinien dziwić:) O tym jak wyglądają studia za granicą, napiszę w kolejnych odsłonach.

We wrześniu najcieplejsze dni zaszczycały nas temperaturą oscylującą w okolicach 19 stopni. Przyznam szczerze, że było to dla mnie błogie wybawienie, po tak upalnym lecie. Niestety z czasem bardzo dotkliwie odczułam brak słońca. Mówię tutaj o totalnym braku słońca. O godzinie 9 rano robiło się w miarę jasno i taki stan rzeczy trwał do 14:30-15:30, kiedy to zapadał zmrok. Przepłaciłam to totalnym desynchronizacją swojego zegara dobowego. Spałam po 10-11 godzin i wiecznie chodziłam niewyspana. Jak sobie z tym poradziłam i jak radzą sobie Finowie? Tego także dowiedziecie się z kolejnych postów.

Niestety nie mogę pochwalić się ilością zwiedzonych miejsc i zabytków, bo zwyczajnie nie miałam na to czasu. Oprócz studiowania i obowiązkowych zajęć, odbyłam staż w jednym z tamtejszych laboratoriów medycznych, oznaczając charakterystyczne markery chorobowe w mysich skrawkach mózgowych osobników chorych na Zespół Tourette'a.

Jednak to, co tworzyło niezapomniany klimat, to ludzie mnie otaczający. Poznałam wielu przesympatycznych, życzliwych i kochanych studentów, dzięki którym mój pobyt wzbogacony był także w liczne rozrywki. Ale o tym innym razem. A jest o czym pisać.

Macie jakieś pytania związane z życiem w Helsinkach? Może chcielibyście dowiedzieć się czegoś, co ułatwiłoby Wam planowaną podróż do tego miasta? Czekam na Wasze pytania. Z chęcią odpowiem na wszystkie.

1.25.2013

Kawowo-miętowe orzeźwienie lub aromatyczny indyjski bazar


Ogromnie cieszę się, że poprzedni teoretyczny post o kawie przypadł wielu osobom do gustu. Dziś zajmę się konkretnymi dwoma kawami – opiszę jak je zaparzyłam, jak pachniały, smakowały i jak je oceniam. Moim celem jest promowanie dobrych kaw oraz ciekawego ich sposobu zaparzania, bo choć kawa jest napojem codziennym i oczywistym (choć nie zawsze tak było; odsyłam do książki „Kawa”), to może być czymś szczególnym i sprawiać wiele przyjemności.


Pierwszą kawą jaką opiszę jest... kawa rozpuszczalna. Zaskoczenie? Pewnie dla niektórych nie, bo co dziwnego jest w kawie rozpuszczalnej? Ano różnica między kawą naturalną a rozpuszczalną jest taka jak między świeżą truskawką a truskawką suszoną i ponownie zalaną wodą. Chwytacie? Albo jak między barszczem na naturalnym zakwasie a barszczem instant z papierka. Jak widać nie mam dobrego zdania o rozpuszczalce. Są oczywiście osoby, które piją tylko kawę rozpuszczalną... najlepiej z mlekiem wprost z lodówki... Ale miało być o dobrych kawach, więc przechodzę do rozpuszczalnej kawy miętowej  W tym wypadku nie ma mowy o sposobach parzenia, wystarczy kawę zalać gorącą wodą i natychmiast otrzymujemy gotowy napar. Czasami liczy się szybkość. Kawa w filiżance tworzy ładną piankę, natychmiast roztaczając aromat mięty i mentolu. Wiedziałam, że kawa pobudza, ale żeby orzeźwiała? Tak, ta kawa ma wyrazisty smak mięty, kojarzy mi się z czekoladkami „After 8”, jest pyszna i pozostawia chłodzące, mentolowe odczucie w ustach. Jest to o wiele ciekawsza propozycja kawy rozpuszczalnej, niż tradycyjne jej odpowiedniki.
Kawa „indyjski bazar” to ziarna Kolumbia Excelso z aromatem indyjskich przypraw i bakalii. Bez obaw, nie jest to curry ani ostra masala. Kawę tę zaparzałam moimi ulubionymi sposobami i najlepszy efekt osiągnęłam we french pressie. Kawę zmieliłam średnio drobno, zalałam gorącą, przegotowaną wodą i po 2-3 minutach wcisnęłam w dół tłoczek, który zebrał fusy na dnie zaparzaczki, pozostawiając czysty, delikatny i aromatyczny napar. Musicie wiedzieć, że wrzątek wypłukuje z kawy to, co dobre, ale po dłuższym czasie również to, co złe. Dlatego nie lubię kawy z fusami. French press jest idealnym rozwiązaniem, bo umożliwia odciśnięcie drobin w momencie, gdy tego chcemy. Można w ten sposób zrobić dużą czarną kawę o delikatnym profilu zapachowo-smakowym. Indyjski bazar, zgodnie z nazwą, odznacza się orientalną mieszanką aromatów i smaków, z których – jak na bazarze – zapachy łączą się ze sobą, miksują i tworzą jeden, bogaty i uwodzący nos aromat. Wyczuwam tu rodzynki, daktyle, chałwę, czyli zdecydowanie słodkie zapachy, ale smak pozostaje wciąż głównie kawowy, choć w tle przewijają się przyprawowe i bakaliowe nuty. Kawa jest delikatna, bez mocnej goryczy, ale nie brakuje jej „ciała”. Polecam ją na popołudniową kawę, może w towarzystwie jakiegoś deseru (jeśli na chwilę zapominamy o liczeniu kalorii).

Wszystkie zrecenzowane przeze mnie produkty można nabyć na stronie sklepu internetowego 



Drodzy czytelnicy i czytelniczki, czy następny post powinien według Was traktować o herbacie, kawie czy czekoladzie do picia?

Wyniki konkursu z platformą Multikurs.pl

Miło mi ogłosić, iż zwycięzcami są:

Karolina - sama byłam w takiej sytuacji na moim Erasmusie, więc doskonale Cie rozumiem
Isadora - za ten podziw w oczach gimnazjalistki :)
Kuki - za podkreślenie znaczenia poprawnego akcentu i świetną metodę motywacji "na plusy"

Gratuluje Wam dziewczyny!

Proszę wybierzcie sobie dowolny kurs ze strony Multikursu. Zarejestrujcie się na stronie i prześlijcie mi swój login oraz dokładną nazwę wybranego kursu. Wasze loginy i nazwy kursów przekażę osobie odpowiedzialnej za konkurs, która uruchomi Wam wybrany kurs na 3 miesiące.
Piszcie na : paulina.klos@gmail.com

Dla tych, którym nie udało się wygrać kursu, zachęcam do skorzystania z promocji -30%. Promocja trwa do 12.02.2013.


"Wielka gramatyka języka niemieckiego"



Coraz więcej osób z mojego otoczenia przekonuje się do nauki języka niemieckiego. Przychodzi to z jednak z czasem. Kiedyś już o tym pisałam i dziwie się czemu matematycy nie wpadli na pomysł jakiegoś algorytmu lub wzoru, który wyjaśniał by tę zależność. Zauważyliście, że niemiecki się albo kocha albo nienawidzi? W 99% przypadków wynika to z braku sympatii do nauczyciela, który uczył nas tego języka w liceum lub gimnazjum. Zawsze byłam wielką entuzjastką nauki języków obcych, jednak niemiecki odbijał mi się czkawką od pierwszej klasy podstawówki.

Wspomniałam o tym, że mąż uparł się na język niemiecki. Oprócz kursu on-line, korzysta także z tradycyjnych, książkowych metod. Ostatnio postanowił skorzystać z niedawno wydanej przez Edgard Wielkiej Gramatyki języka niemieckiego. Dlaczego wydawcy określili ją mianem wielkiej? Głównie z powodu objętości. Na 408 stronach znajduje się materiał przeznaczony zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych. Autorzy polecają ją także, jako pomoc, w przygotowaniach do matury oraz innych egzaminach językowych.

Co czeka na nas w środku? Aż 125 zagadnień, od podstawowych informacji dotyczących alfabetu i wymowy, po zdania podrzędnie złożone. Niezły rozrzut, prawda? Na samym końcu książki znalazły się testy jednokrotnego wyboru, sprawdzające poziom opanowania zagadnień z całego podręcznika, a także tabele gramatyczne i odpowiedzi do wszystkich zadań. Jestem pewna, że to wydanie będzie służyło samoukom przez cały etap edukacji języka niemieckiego.

Malutkim minusem jest zbyt mała ilość miejsca, przeznaczonego na wpisywanie odpowiedzi. Nie wszędzie oczywiście, jednak są miejsca, gdzie ciężko upakować słówka typu durchschauen. Szczególnie, kiedy ktoś ma taki styl pisania, jak ja i stawia wszędzie ogromniaste litery. Mój mąż nie zauważył tego problemu, więc to tylko osobiste odczucie.

Czego wolicie się uczyć? Słówek czy gramatyki?

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Edgard

1.24.2013

O kawie


Dziś spełniam swoją obietnicę pisania o kawach, herbatach i czekoladach. Zacznę być może nieco teoretycznie, ale sądzę, że kilka faktów i moich doświadczeń wzbogaci również Waszą wiedzę.

Jeżeli mówimy o kawie, to najczęstszym pytaniem jest w jaki sposób ją zaparzyć, tzn. w jakim „sprzęcie”. Skoro zajmuje nas proces zaparzania, to znaczy, że pewnie mamy już najlepsze i najaromatyczniejsze ziarna kawy (zmielone lub nie). Czy tak jest w istocie? Obawiam się, że często wiedza na temat samej kawy, jej rodzajów, właściwości i przechowywania jest nikła i wówczas „pompowanie” pieniędzy w drogie ekspresy ciśnieniowe mija się z celem. Nawet najbardziej wypasiony ekspres nie wyciśnie nic dobrego z kiepskiej kawy.

Wróćmy więc do korzeni, czy raczej, jak w tym przypadku, do ziarna. Idealną sytuacją byłby zakup świeżo palonej kawy. Nie są to jednak bułeczki, które są najlepsze prosto z pieca, jeszcze ciepłe. Kawa po wypaleniu potrzebuje około tygodnia na odgazowanie się i dokończenie procesów rozpoczętych w wypalarce. Czy producenci chwalą się datą palenia ziaren? Zwykle nie, choć są chlubne wyjątki. Spotkałam się za to z teorią, że kawa najczęściej otrzymuje 18-miesięczny okres przydatności do spożycia, wystarczy więc znaleźć tę datę na opakowaniu i odjąć 18 miesięcy, aby otrzymać przybliżoną informację o tym, kiedy kawę wypalono (lub spakowano).

Zakup świeżej kawy, wbrew pozorom, nie jest dziś rzeczą trudną. Od czego są sklepy internetowe, a w niektórych miejscowościach można znaleźć sklepy z kawami lub kawiarnie, które same wypalają swój produkt (w samej tylko Łodzi znam 3 takie miejsca!). Nie muszę chyba mówić, że towar prosto od sprzedawcy jest najświeższy i atrakcyjny cenowo. No i wyobraźcie sobie jak pachnie w takim sklepie!

Jeżeli mamy już sklep z kawą, to pora zastanowić się nad wyborem. Kawy są bowiem różnorodne i potrafią diametralnie różnić się w smaku w zależności od rodzaju i sposobu przyrządzania.
Jeśli chodzi o gatunek, to popularne kawy mielone (tzw. mielonki) lubią szczycić się, że są w 100% arabikami, tj. ziarnami kawy z gatunku coffea arabica. Przeciętny kawosz wie, że arabika to ta lepsza kawa, a jest jeszcze ta gorsza... jak jej było?.. a, robusta! Napis „100% arabica” daje nam jednak taką gwarancję jakości jak złote opakowanie pewnej włoskiej kawy, czyli żadną. Robusta w mieszance daje kawie więcej kofeiny, gęstości, aromatów dymu, popiołu i podobnych. Często spotyka się ją we włoskich mieszankach dla espresso. Pamiętajmy, że jeżeli kawa pochodzi z nieświeżych, stęchłych lub zwyczajnie kiepskich jakościowo ziaren, to choćby to była 1000% arabika, to nic jej nie pomoże.

Kolejną kwestią są kawy aromatyzowane i naturalne. Do tych pierwszych podczas palenia dodaje się przeróżne aromaty, te drugie natomiast powinny odróżniać się miejscem pochodzenia i sposobem obróbki (sortowanie, mycie, suszenie), np. nazwa „Kenia AA washed” oznacza kraj producenta, najlepsze jakościowo i największe ziarna (AA) oraz mokrą metodę obróbki (washed), podczas której jagody kawy po zbiorze są moczone w wodzie i poddawane fermentacji, co ułatwia pozbycie się miąższu i dostanie do środka, gdzie czekają (zazwyczaj) dwa zielone ziarenka. Wybór między kawami aromatyzowanymi i naturalnymi, w których można się doszukiwać różnych posmaków, zależy od indywidualnego gustu. Ja lubię oba typy, choć bardziej kawy z aromatem, szczególnie gdy jest on zaskakujący i niecodzienny (jak np. „Indyjski bazar”, widoczny na zdjęciach, a który otrzymałam ze sklepu skworcu.com.pl; recenzja niebawem).

Nie wspomniałam jeszcze o stopniu palenia ziaren. Ma to ogromny wpływ na smak kawy. Jeżeli mamy możliwość spróbowania kaw o różnym stopniu palenia, to gorąco do tego zachęcam. Co więcej, kawa o pewnym stopniu palenia lepiej się udaje w określonych zaparzaczach (np. mocno palona w kafetierce/mokce).
Przechodząc do akcesoriów kawowych, zacznę od najważniejszego moim zdaniem, – i wcale nie będzie to ekspres – a młynek. Dlaczego? Ziarna kawy dłużej zachowują świeżość niż mielonka, dlatego zawsze mielę tylko tyle kawy, ile potrzebuję w danej chwili. Zgadnijcie gdzie trzymam resztę niezmielonych ziaren? W lodówce... Wiem, że jest tyle pięknych puszek i pojemników na kawę, które uroczo wyglądają w kuchni, ale kawa szybko w nich wietrzeje. Dlatego używam pojemników tupperware i trzymam je w lodówce, co spowalnia utratę świeżości. Wracając jednak do młynka, to najlepiej gdyby był żarnowy. Dostosowujemy w nim łatwo stopień mielenia, kawa jest mielona równomiernie i nie nagrzewa się, tak jak podczas użycia młynka ostrzowego, który często mieli nierównomiernie, tj. daje spore cząsteczki i jednocześnie dużo pyłu.

Zbliżamy się w końcu do metod zaparzania kawy. Jest ich całkiem sporo i dziwi mnie obecny szał na ekspresy ciśnieniowe. Mają one być synonimem lepszej kawy i nowocześniejszego domu, czasami szpanem, ale bywa i tak, że to pomysł nietrafiony i codzienna udręka (nie mówiąc o stratach finansowych). Z drugiej strony, prawdziwego espresso napijemy się tylko z ekspresu (bo tak ustalił Istituto Nazionale Espresso Italiano, czyli Włoski Instytut Espresso). Inne zaparzacze nie muszą być wcale gorsze, są łatwe w obsłudze i... tańsze. Co zatem wybrać: frenchpress, mokę, aeropress, drip, syfon, ekspres przelewowy, tygielek... a może zalać kawę w szklance? Nie no, nie róbmy obciachu z fusami. Temat jednak rozwinę już w następnym poście.

1.23.2013

Konkurs językowy! Wygraj dowolny kurs on-line.




Witajcie!  Ostatnio na blogu podzieliłam się z Wami swoją opinią o kursach on-line na platformie Multikurs.pl. Dzisiaj mam dla Was OGROMNĄ NIESPODZIANKĘ. Platforma Multikurs.pl ufundowała dla Was 3 miesięczny dowolnie wybrany kurs języka obcego. Do wyboru jest aż 9 języków na różnym stopniu zaawansowania. To od Was zależy czy wybierzecie kurs gramatyki, kompleksowy czy naukę słownictwa.

Pytanie konkursowe, na które należy odpowiedzieć pod tym postem brzmi:
"Co jest dla Was największą motywacją podczas nauki języków obcych"?

Na odpowiedzi czekam do piątku do godziny 20:00. Spośród Waszych wypowiedzi wybiorę 3 najbardziej dla mnie interesujące i inspirujące.

Wyniki podam na blogu późnym wieczorem w piątek. Osoby wygrane będą poproszone o rejestracje na platformie i podanie mi swoich loginów. Po przesłaniu mi informacji, podam Wam kody do uruchomienia  wybranych kursów.
Zachęcam do konkursu i zapoznania się z ofertą platformy Multikurs!



1.22.2013

"English for Active Communication" Piotr Domański


Podręczniki i książki do nauki języka angielskiego mają przeróżny układ. Czasami są przeładowane tabelami, rysunkami i setkami ćwiczeń, a czasem ich forma jest bardziej prosta i tradycyjna. Tak jest w przypadku publikacji "English for active communication". Książka została wydana w 2008 roku nakładem wydawnictwa Poltext, które specjalizuje się nie tylko w tematyce biznesu i marketingu, ale także wydaje bardzo ciekawe publikacje do nauki języków obcych (szczególnie bogata oferta dotyczy języka angielskiego, niemieckiego oraz rosyjskiego).

Książka została specjalnie opracowana dla osób pracujących w biznesie, którzy na co dzień współpracują z rynkami zagranicznymi i prowadzą z nimi negocjacje. Miałam pewne obiekcje przed otwarciem książki, z powodu takiej zapowiedzi na tylnej okładce. Miło się jednak zaskoczyłam. Uważam, że jest niesłychanie uniwersalna i nie powinna być definiowana jako ściśle biznesowa, bo może to zniechęcać samouków.

To, co przydało mi się najbardziej to rozdział poświęcony publikacjom naukowym i wystąpieniom konferencyjnym/publicznym. Bywa to przecież tak stresujące, że wszystkie znane słówka wylatują nam z głowy. Dobrze znam tę sytuację. Już chcę coś powiedzieć, kiedy nagle wszystkie synonimy są poza moim zasięgiem. Poza stresem, który czasem jest trudny do opanowania, należy mieć w zapasie zwroty, które można użyć w zastępstwie tych zapomnianych. I właśnie tę umiejętność można nabyć dzięki wspomnianej wyżej książce. Tym samym uczymy się przepraszać na 13 sposobów czy też składać reklamacje na 27. Autor podręcznika sporo miejsca poświęcić na omówienie zasad poprawnej korespondencji w języku angielskim, zarówno formalnym jak i nieformalnym.

Bardziej zaawansowani znajdą tutaj wzory kolokacji angielskich czy praktyczne zastosowanie gramatyki w tekstach i mowie.

Polecam książkę osobom o wyższym  stopniu znajomości języka, którzy chcą do perfekcji opanować poprawność jego użycia, zarówno w pisanego, jak i mówionego.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Poltext

1.20.2013

Nowy cykl na blogu - W świecie kawy, herbaty i czekolady


W tę mroźną niedzielę chciałam poinformować Was o cyklu, który ruszy na blogu w przyszłym tygodniu. Od  dobrych kilku lat jestem fanatyczką aromatycznych napojów, które pomagają mi się relaksować podczas czytania książek. Nie ważne czy jest to kawa, herbata, czekolada czy woda mineralna z imbirem i cytryną. Ważne, żeby pasowała do mojego nastroju i charakteru czytanej przeze mnie książki. Ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że jestem osobą wyjątkowo wybredną w wyborze gorących napojów. Nie dla mnie czarna herbata z cytryną i cukrem. Chyba już nie pamiętam, kiedy w ogóle ostatnio używałam cukru do czegokolwiek.


Lubię eksperymentować także z różnymi stylami parzenia kawy - kafetierki, french pressy, aero-pressy (nowy patent przywieziony z Helsinek), ekspresy ciśnieniowe, na kapsułki lub tradycyjne zaparzenie - to nieomal cała ceremonia.

Lubię niecodzienne połączenia, których aromat roznosi się po całym mieszkaniu i rozbudza zmysły. Tym samym raz w tygodniu prezentować będę moje najnowsze odkrycia i sposoby parzenia, podawania oraz dekoracji i przyprawiania kaw, herbat i czekolad.

Zapraszam do lektury!

1.19.2013

"Agata z Placu Słonecznego" Ewa Karwan-Jastrzębska


Po przeczytaniu rewelacyjnej książki "Oro" wydanej przez Marginesy po "Agaty z Placu Słonecznego" oczekiwałam czegoś równie spektakularnego. Aż tak świetnie nie było, jednakże uważam, że autorka miała znakomity pomysł na fabułę i zaciekawi ona nie jednego czytelnika.

Piątka rodzeństwa ( 9-letnich bliźniaki i 2-letnie trojaczki) mieszkają w wielkim, tajemniczym domu razem ze swoimi rodzicami, których pasją jest etnologia. Tym samym dorośli planują trzymiesięczne badania naukowe na Papui Nowej-Gwinei i zmuszeni są zostawić swe pociechy pod opieką nowej niani. Tą kobietą jest 24-letnia Agata, która przybyła na Plac Słoneczny na swoim złotym, lśniącym w słońcu rowerze. Na początku dzieci bardzo sceptycznie nastawione są do nowej opiekunki. Jednak z czasem okazuje się, że dziewczyna nie tylko jest znakomitą kucharką, ale po jej przybyciu, w domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

Pewnej nocy dzieci zauważają w swoim pokoju bajkową, malutką postać obdarzoną siedmioma palcami. Okaże się, że spotkanie z Manu zapoczątkuje wielką przygodę, podróż w krainę magii i wyobraźni, momentami przybierającą zły obrót. Nie chce za bardzo wnikać w fabułę, by nie zepsuć Wam całej zabawy z czytania. A jest to historia dość krótka i przypuszczam, że doczeka się kontynuacji. Wywnioskowałam to z  obecności na grzbiecie książki cyfry 1, co sugeruje pierwszą część przygód o Krainie Jezior, sympatycznym Manu, rozkosznych dzieciakach i ich magicznej niani Agaty.



Sylwetka Agaty bardzo przypominała klasyczną Marry Poppins. Młodziutka dziewczyna obdarzona jest powiem enigmatyczną mocą, nietypowymi pasjami i nie sposób jej nie polubić. Co do samej fabuły, cały czas miałam wrażenie, że wymyśliło ją dziecko. Gdy byłam młodsza snułam równie niesłychane historie o zaczarowanych światach, które kryją się w schowkach mojego domu. Tak! To pobudzało moją wyobraźnie, kiedy miałam te 5-7 lat. Dlatego też, książka nadaje się idealnie dla dzieci młodszych, które doskonale zrozumieją fabułę i będę cieszyć się z każdej strony lektury.

Mogłabym doczepić się delikatnie do jednego z dialogów. Brzmi on tak (dodam, że Piotruś ma lat 9):

"Dni mijały powoli, a Piotruś nadal narzeka na nianię. -Ona jest przecież bardzo młoda - dziwił się. -Jak to możliwe, żeby była tak strasznie nudna."

 Czy 9 letnie dziecko mogłoby to powiedzieć? Wszystkie dzieciaki, które znam uważają mnie za osobę w wieku podeszłym. Dla takiego brzdąca osoba w wieku 24 lat to już poważny i dorosły człowiek. Pamiętam mój pierwszy dzień w szkole. Kiedy wróciłam do domu, mama spytała mnie o wrażenia z lekcji angielskiego, który bardzo przeżywałam. Powiedziałam jej, że zajęcia prowadzi bardzo miła, starsza pani. Nie muszę dodawać, że była to praktykantka po studiach.

Podsumowując, książka przyciąga do siebie, przede wszystkim frapującą fabułą i postacią Agaty, która podobno potrafi czytać w myślach i pojawia się znikąd w kluczowych momentach akcji. Autorka napisała tą powieść z perspektywy wyobraźni małego dziecka, co mogę uznać jako doskonały zabieg. Nie potrafię zlokalizować w czasie tej powieści. Być może umknęło mi to podczas czytania, ale historia może mieć miejsce 40, 30, 20 lat temu lub w 21 wieku. Nie jest to jednak najważniejsze, bo kluczową rolę odgrywa zupełnie coś innego :)

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Marginesy

1.17.2013

"Mózg a zachowanie", czyli co wpływa na nasz nastrój i emocje


Dlaczego jedni z nas są wiecznymi optymistami a innych zbyt często dopadają depresje?  Czemu niektórzy z nas łatwiej ulegają stresom, a inni przyjmują wszystko na spokojnie? Na nasze zachowanie ma wpływ wiele czynników. Istnieją teorie, które mówią nam o wpływie wychowania przez rodziców, a co za tym idzie, okresie dzieciństwa. Inne hipotezy upatrują wszystkiego w genetyce. Jedno jest pewne. Na zachowanie ludzi i zwierząt wpływ mają złożone i fascynujące procesy zachodzące w mózgu. I właśnie o tym opowiada książka wydana przez Wydawnictwo PWN "Mózg a zachowanie", która cieszy się tak dużą popularnością, że w 2012 roku wydawnictwo zdecydowało się na dodruk trzeciego wydania.


Dla mnie książka stanowi ogromne (668 stron) kompendium wiedzy na temat najbardziej porywającego i zagadkowego organu w naszym ciele - mózgu.  Z książki dowiemy chociażby się na czym polega plastyczność mózgu, w jaki sposób zapamiętujemy,a także czym różni się mózg kobiety od męskiego. Wiele uwagi autorzy poświęcili na schorzenia neurologiczne związane z wiekiem, jak Alzheimer czy demencja starcza. Dużym plusem książki jest to, że mimo, iż jest typowo akademickim podręcznikiem, jej lektura nie nuży i jest wręcz porywająca.

To co szczególnie wzbudziło moje zainteresowanie to rozdział poświęcony percepcji kształtu, czyli tym jakie figle potrafi czasem płatać nasz mózg. To co na pierwszy rzut oka wydaje się być obrazem ptaków w locie, bo ponownym spojrzeniu okazuje się być rybami. Są to tzw. Rysunki Eschera.  Dlaczego tak się dzieje? Jakie struktury mózgu są za to odpowiedzialne? Koniecznie zajrzyjcie do tej publikacji.

                                                            Przykład Rysunku Eschera

Jestem pewna, że znajdzie swoich entuzjastów przede wszystkim wśród naukowców, głównie biologów i neurobiologów, a także psychologów.

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu PWN

1.14.2013

"Drugi przekręt Natalii" Olga Rudnicka


"Jak się człowiek brata z siostrami Sucharskimi, to musi się liczyć, że system wartości zostanie wywrócony do góry nogami."

Nastał ten moment. Moment, na który czekałam od dawna. Na rynku ukazała się kontynuacja rewelacyjnej powieści "Natalii 5", autorstwa młodziutkiej Olgi Rudnickiej. Pierwsza część wprost wbiła mnie w fotel, dzięki zgrabnie przemyślanej fabule i wciągającemu wątkowi kryminalnemu, a przede wszystkim dzięki 5 niezwykłym kobietom. Siostry Sucharskie maja niebywałe szczęście do wpadania w poważne tarapaty, ogromne poczucie humoru, są roztrzepane, czasami za dużo histeryzują i wpadają w istny szał, wprawiając w osłupienie swoich towarzyszy.

W "Drugi przekręt Natalii" nie będzie inaczej. Wszystko zacznie się od tajemniczego zniknięcia Janusza Zawady - dawnego wspólnika ich ojca, którego dziewczyny traktowały jak członka rodziny. W jego mieszkaniu policjanci znajdują zwłoki mężczyzny pozbawionego głowy. W tym samym czasie samochód Zawady zostaje znaleziony gdzieś w dalekiej głuszy, a w środku odnalezione zostaje spalone ciało starszego człowieka. Zrozpaczone wiadomością o śmierci pana Janusza kobiety, zaczynają prywatne dochodzenie, które nie może skończyć się bez komplikacji. Większe problemy zaczynają się w momencie odbioru przepisanego im przez staruszka testamentu - wartościowych, lśniących brylantów.

Siostry Sucharskie znajdą się w poważnych tarapatach, całkowicie nie zdając sobie z tego sprawy. W ich ogromnym domu zamieszkają policjanci, którzy będą strzec ich bezpieczeństwa. Jak się okaże, nadaremnie. W grę wchodzą porachunki gangu i sytuacja stanie się bardzo napięta. Do tego wszystkiego niespodziewanie wplączą się mała Anielka wraz z bratem (dzieci jednej z Natalii), co okaże się być kluczowe dla sióstr i całej sprawy.

Czemu ta książka tak szybko się skończyła? Mogłabym czytać ją w nieskończoność. Już pomijając wątek kryminalny i szpiegowski, bo jak dla mnie, nie to było tutaj najważniejsze. Dialogi sióstr i ich zachowanie są po prostu mistrzowskie. Wielokrotnie pokładałam się ze śmiechu, przecierałam łzy radości i wściekałam razem z nimi. Są rozkoszne w swoich chwilowych nieudolnościach, wierutnych kłamstwach, kombinacjach i powszechnych głosowaniach. Nie da się ich nie pokochać. Tworzą świetną grupę kobiet gotowych na wszystko, byleby wyjść z sytuacji obronną ręką i po swojemu. Nie straszne im nic, a mężczyźni to przy nich ciapowate niedołęgi, nie znający swego miejsca w domu zdominowanym przez kobiety.

Uwielbiam Olgę Rudnicką za to, że dała czytelnikom tę powieść i liczę na to, że kolejna część także, jak autorka sama wspominała, napisze się prawie sama. Jest chyba na to cień szansy bo powieść kończy się zaskakująco.

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Profesor Henry Intensywny kurs - poziom średnio zaawansowany


Czy korzystaliście kiedyś z platform do nauki języków obcych? Może boicie się, że nauka nie będzie tak efektywna i stracicie czas, a przede wszystkim pieniądze? Przekonałam się, że korzystanie z platform powoli wypierać będzie u mnie tradycyjne metody nauki. Na stronie Multikurs.pl znajdziecie  kompleksowe kursy do nauki 9 języków obcych, w tym tak egzotycznych jak arabski i chiński. Wybieracie opcje, która najbardziej Wam odpowiada. Jeśli macie w sobie dużo zapału i motywacji 3 miesięczna opcja powinna spełniać Wasze oczekiwania. Istnieje możliwość wykupienia kursu na 6 lub 12 miesięcy. Wszystko zależy od Was.

Ja wypróbowałam kurs angielskiego dla średnio zaawansowanych. Po zalogowaniu się na stronie, można korzystać z kursu gdziekolwiek jesteśmy, nawet podczas nudnych wykładów czy w przerwie na kawę w pracy. W skład całego kursu wchodzi aż 18 bardzo intensywnych lekcji, podczas której ćwiczymy gramatykę, rozumienie ze słuchu, uczymy się nowych słówek oraz budowanie dłuższych dialogów. Po zakończeniu jednostki danej lekcji program sam wylicza procent naszej poprawności, który możemy doskonalić do woli.

Najlepiej oceniam naukę słówek. Najpierw słówka odczytywane są przez lektorów. W kolejnym ćwiczeniu, angielskie słówka bez tłumaczenia czytane przez speakerów należy przyporządkować do polskiego znaczenia, a w następnym zadaniu sami wpisujemy słówko we wskazane miejsce. Kolorowa i zabawna grafika sprawia, że nauka jest przede wszystkim świetną zabawą i relaksem. Przyznajcie, że bardzo pożyteczną zarazem. Po zakończeniu każdej lekcji na użytkownika czeka ciekawostka, a po kilku jednostkach lekcyjnych test sprawdzający zdobyte dotychczas umiejętności.

Zachęcam wszystkich. Ja jestem zachwycona i namówiłam już męża i koleżankę na wybrane kursy, za co są mi bardzo wdzięczni. Mój ukochany wreszcie polubił niemiecki - jego zmorę z czasów licealnych, a przyjaciółka już szykuje walizki na wakacje w Madrycie. Niematerialna rzecz, a przynosi wiele radości. Polecam!




1.10.2013

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson


Allan właśnie kończy 100 lat. Dom starości, w którym przebywa staruszek postanawia urządzić mu huczną imprezę. Jedynie jubilat nie jest zainteresowany świętowaniem swoich urodzin i decyduje się na desperacki krok. W starych kapciach wyskakuje ze swojego okna i ucieka, chcąc inaczej spędzić swoje święto i resztę życia. Jednak po drodze na stacji kolejowej przez przypadek porywa teczkę należącą do jednego z członków gangu. Nieświadomy jej zawartości Allan rozpoczyna przygodę, która wprawia słuchacza/czytelnika w osłupienie.

Na drodze staruszka stanie drobny złodziejaszek, właściciel budki z jedzeniem, rudowłosa kobieta o ciętym języku oraz słoń imieniem Sonia. To co spotyka trójkę znajomych, okaże się być niebezpieczną grą o śmierć i życie. Ich perypetie są tak szalone i nieprawdopodobne, że bawią i zdumiewają jednocześnie. Autor dodatkowo przeplata teraźniejszość z retrospekcjami z życia Allana. Okazuje się, że mężczyzna już od najmłodszych lat wykazywał niebywałe szczęście do pakowania się w tarapaty, z których zawsze wychodził obronną ręką. Jego życiorysem można by obdarować przynajmniej kilka osób.

Bardziej przypadły mi do gustu przygody stulatka, dziejące się w teraźniejszości. Retrospekcje były zbyt długie, za dużo było w nich informacji historycznych i przywódców wojennych, prezydentów a nawet naukowców, z którymi miał do czynienia Allan.

To co jednak najlepsze w audiobooku to lektor. Uwielbiany przeze mnie Artur Barciś doskonale sprawdził się w roli narratora i idealnie wręcz wcielił się w każdą z ról.  Jego głos jest bardzo charakterystyczny i na sam jego dźwięk na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Lektor włożył w nagranie audiobooka całe swoje emocje i serce, co słychać.  Jest to zdecydowanie najlepszy lektor, jakiego dane mi było słuchać.

Za audiobooka dziękuję platformie Audeo

Platforma Audeo ma dla Was niespodziankę. Już dzisiaj możecie za darmo pobrać jedną z najbardziej kultowych książek -> tutaj. Zachęcam Was do wypróbowania tej platformy, jak i przekonania się do słuchania audiobooków.


1.09.2013

Treecards Human Being poziom A1 - elementary

Z ciekawością przyglądam się ewolucji jaka właśnie dzieje się na rynku produktów do nauki języka angielskiego. Fiszki zdecydowanie wiodą prym i stają się coraz popularniejsze, a wydawnictwa zaskakują nas ciągłymi ulepszeniami.

Wydawnictwo Cztery Głowo jakiś czas temu zaskoczyło swoich klientów nowym produktem. Mowa tutaj o Tree Cards - fiszkach obrazkowych zamkniętych w malutkim pudełeczku. Metoda jaką zaproponowali wydawcy nazywa się Treelosophy.  Pod tą enigmatyczną nazwą kryje się filozofia nauki opartej na schemacie drzewa. Korzeń tego drzewa to nic innego jak odpowiednia metoda nauki wraz z motywacją, która nie przypomina sinusoidy, lecz stale rośnie. Tak samo jak istotną rolę w rozwoju rośliny, odgrywa rodzaj gleby, na której posiejmy nasionko. Im solidniejsza będzie nasza "gleba", tym silniejsze korzenie i większe szanse na sukces. Służy temu treebox wraz z przewodnikiem, w którym dokładnie opisana jest metoda nauki i sens filozofii treecards.

Kolejny element drzewa to mocny pień czyli gramatyka. Nauka samych słówek przecież nie wystarczy, aby opanować język obcy.  Wydawnictwo z zapowiedziach na swojej stronie internetowej prezentuje zestaw do nauki gramatyki języka angielskiego na poziomie podstawowym. Kiedy dokładnie ukażą się fiszki do gramatyki, niestety nie wiem. Liście drzewa to słówka i zwroty, które im liczniejsze tym lepiej. Dotychczas ukazały się 4 produkty do nauki słówek na poziomie A1.

  • Everyday Life
  • World and Travel
  • Human Being
  • Work and Education


Przetestowałam zestaw "Human being". Oceniłam je pod kątem wygody użytkowania oraz opracowania graficznego. Po pierwsze fiszki idealnie nadadzą się dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z językiem angielskim. Tym samym polecam ją także najmłodszych, ze względu na przykuwające uwagę rysunki. Dzięki temu zabiegowi nauka słówek nie jest żmudna i nudna, lecz może okazać się świetną zabawą dla całej rodziny. Po drugie, pudełko zawiera także 50 testów utrwalających, w formie krzyżówek, rebusów i tradycyjnych wykreślanek.  Po trzecie, ze strony wydawnictwa można bezpłatnie pobrać nagrania, dzięki którym uczeń przyswoi poprawną wymowę, zawartych w pudełku słówek.

Jestem bardzo ciekawa jak wyglądać będą fiszki na wyższym stopniu zaawansowania i czy wydawnictwo planuje wydanie także fiszek do innych języków.

Za fiszki dziękuję Wydawnictwu Cztery Głowy

1.08.2013

"Leczenie dotykiem" Skye Alexander, Anne Schneider



Niestety, należę do tych osób, które gdy coś boli, od razu sięgają po proszki. Ból tak bardzo przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu, że chce jak najszybciej o nim zapomnieć. O wizytach w salonach, w którym stosuje się akupresurę i akupunkturę mogę zapomnieć, bo najzwyczajniej w świecie, mam zawsze poważniejsze wydatki. Od jakiegoś już czasu testuje książkę "Leczenie dotykiem" wydaną na naszym rynku księgarskim nakładem Wydawnictwa Muza. Czy opisane w niej metody naprawdę skutkują? Tego jeszcze nie wiem. Wydaje mi się, że wszystko zależy od nastawienia. Ja, póki co, jestem wyjątkowo oporna.


Książka została podzielona na kilka rozdziałów. W pierwszym zgłębiamy tajniki akupresury. Autorzy szczegółowo opisują konkretny rodzaj masażu/ucisku na konkretny rodzaj bólu lub przypadłości. Oprócz metod pomagających wyzbyć się powszechnych rodzajów bólu jak migrena czy ból kolana, znajdziemy również techniki niwelujące lub znacznie zmniejszające trądzik, zmęczenie, stres czy smutek. Na własnej osobie stosowałam "zabieg" na migrenę i dałam sobie spokój po 4 seansach. Być może źle uciskam? Być może uciski i masaże trzeba powtarzać regularnie, nawet profilaktycznie.

Kolejny rozdział spodoba się zapewne miłośnikom ezoteryki. Reiki, bo o nich mowa, to pewnego rodzaju filozofia, oparta na głębokiej wierze w wewnętrzną energię. Należy ona do medycyny niekonwencjonalnej i polega na leczeniu opartym na przekazywaniu energii poprzez dłonie. W poradniku znaleźć można zabiegi, które stosujemy na własnym ciele w przypadku własnych schorzeń, oraz do leczenia innych. Przyznaje szczerze, że nie korzystałam z tego rozdziału w ogóle. Jestem daleka od wiary w jakąkolwiek religię, a tym bardziej w istnieje czakr. Jednak znam osoby, które zaufały tej metodzie z dużym zresztą powodzeniem. Tak jak wcześniej pisałam, wszystko zależy od nastawienia.



Ostatni rozdział to refleksologia, która chyba przekonała mnie najbardziej. Polega ona na ucisku odpowiednich punktów na stopach, odpowiedzialnych za poprawne funkcjonowanie organów wewnętrznych. Często jest ona łączona z aromaterapią, która jest jedną z form terapii działająca na mnie w sposób szczególny. Od zawsze byłam bardzo podatna na aromaty, więc zdecydowałam się dać szansę tej technice. Początki jednak nie były łatwe. Uciskać odpowiednie punkty na naszych stopach możemy my sami lub partner. Nie muszę chyba nikogo specjalnie przekonywać, że pierwsze seanse kończyły się salwami śmiechu z powodu gilgotek, a tym samym odruchowym "wierzganiem" dolnymi kończynami we wszystkich kierunkach. Jednak z czasem, gdy skóra na stopie przyzwyczaiła się do dotyku, postanowiłam wypróbować masażu na ból nóg po sylwestrowych harcach. Efekt wzmocniłam stosując olejek lawendowy. Poczułam rozluźnienie i dziwne mrowienie w łydkach. Po 30 minutach masażu i uciskania podanego przez autorów miejsca, ból nieco zmalał i stał się bardziej znośny.

Z pewnością będę powracać do lektury tego poradnika. W szczególności do masażów połączonych z aromaterapią. Macie jakieś swoje sposoby na pozbycie się uciążliwego bólu? Masujecie skronie, pocieracie o siebie kciukami czy też macie inne metody? A może stosujecie technikę reiki i chcecie podzielić się swoimi doświadczeniami? Jestem ciekawa Waszej opinii.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Muza

1.07.2013

Chiński 600 fiszek trening od podstaw

Zaczynam rok od realizacji postanowień. Od jutra zaczynam lekcje chińskiego w szkole językowej, a już od ponad tygodnia przyswajam podstawowe słówka z fiszek wydanych przed Wydawnictwo Edgard. Poręczne pudełko, a raczej pudełeczko, zawiera 600 fiszek. Część z nich uczy kaligrafii w wersji mini. W języku chińskim ważna jest bowiem kolejność stawiania kresek. Chińczyk od razu pozna, czy znak został postawiony poprawnie. W głowę zachodzę jak to możliwe. Kolejna porcja karteczek zapoznaje nas z partykułami, klasyfikatorami, fonetyką czy też kategoriami znaków chińskim. Pozostała, główna część kursu to ponad 1200 słówek i zwrotów, które należy opanować, aby zacząć w miarę swobodną konwersację na poziomie podstawowym.

Nowością, w porównaniu do poprzednich fiszek tego wydawnictwa,jest zestaw 3 kolorowych przegródek. Zielona, usztywniona przegródka z zawziętą buzią porządkuje nam materiał, którego aktualnie się uczymy. Niebieska karteczka z radosnym uśmiechem pokazuje nam ile już umiemy, a pomarańczowa z kolei, ta najbardziej zdziwiona motywuje nas do dalszej nauki.


Cudownym i bardzo przydatnym dodatkiem jest mini płyta, na której oprócz tradycyjnych nagrań słówek wraz z tłumaczeniami, znajduje się multimedialny program pomocny przy powtórce słówek. Co niezwykle ważne, należy pamiętać o zainstalowaniu na komputerze chińskiej klawiatury. Nie jest to trudne. Zwykle w opcjach systemu można dodać obsługę innego języka.

Rozwiązując testy, sprawdzamy swoją wiedzę i w razie potrzeby, niezadowalającego wyniku, powtarzamy całość raz jeszcze. Proste, prawda? Miejmy nadzieję, że za rok o tej porze, będę mogła się pochwalić znajomością chińskiego na poziomie B1 lub B2.

A w Waszych planach figuruje na liście jakiś język obcy, który chcecie opanować do perfekcji lub do konkretnego poziomu?

Za fiszki dziękuję Wydawnictwu Edgard

1.06.2013

"Fistaszki zebrane 1963-1964". Charles M. Schulz


O Fistaszkach na blogu pisałam już kilka razy. Czekam na nie z niecierpliwością dwa razy w roku. Zeszłej jesieni na naszym rynku pojawił się najnowszy tom przygód Snoopiego i jego kompanów, który skupia w  sobie paski z gazet codziennych i weekendowych z 1963 oraz 1964 roku. Tym razem okładkę zdobi postać Linusa przytulającego swój ukochany kocyk.


Czy zdarza Wam się czytać przedmowy w książkach? Pewnie mało kto ma to w zwyczaju. W tym tomie "Fistaszków zebranych" wstęp napisał Leszek K. Talko i nie ulega wątpliwości, że jest to jeden z najciekawszych i najpiękniejszych przedmów do komiksów, jakie dane mi było czytać. Pisze on o miłości do legendarnych komiksów i czasów młodości, kiedy to po raz pierwszy usłyszał o enigmatycznej nazwie "Peanuts". Zachodził w głowie co może oznaczać ta nazwa, a następnie dlaczego została ona nadana komiksowi opowiadającemu o przygodach niesfornego beagle'a. Opisuje także ile emocji wzbudził w nim pierwszy komis i jakie nadal wzbudza, mimo upływu lat.

We mnie również komiks wzbudzał, wzbudza i będzie wzbudzał emocje, które trudno opisać słowami. Tym razem zmierzymy się z problemami egzystencjalnymi Snoopiego, jego niecodziennej przyjaźni z królikami, a nawet poznamy sekrety jego budy. Czytelnik dowie się, czym jest "łokieć praczki", który znienacka dopadł Lucy, w kim kocha się Charlie Brown czy też czym grozi obgryzanie gumek do mazania.


Komiks dawkuje sobie po kawałeczku, ponieważ mam świadomość, że będę zmuszona czekać kolejne pół roku na następny tom. Mimo, że książka jest opasła (330 stron) to jej lektura przebiega taj szybko, że można ją ukończyć w jeden wieczór, czego nie polecam. Wolę delektować się każdym paskiem i każdego dnia dostarczać sobie nowej porcji tej pozytywnej energii.

Nadal nie jestem przekonana do tego, że komiks przeznaczony jest dla dzieci. Według mnie absolutnie nie. Na pewno nie dla tych najmłodszych. Pełno w niej filozoficznego i głęboko ukrytych przesłań, które momentami wprawiają czytelnika w osłupienie. Ile w tych małych dzieciach mądrości, elokwencji i zmysłu strategicznego, a nawet poczucia patriotyzmu.

Dla tych, którzy nie są do końca przekonani, niech uwierzą mi na słowo - Fistaszki znać trzeba!

Za ucztę dla zmysłów dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia

1.05.2013

"Kiełbasa i sznurek" Jerzy Bralczyk, Michał Ogórek


Jerzy Bralczyk oraz Michał Ogórek. Tych dwóch panów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Oboje są niesłychanie inteligentni, zaprzyjaźnieni z językiem ojczystym, a przede wszystkim dowcipni. Bo w tej książce właśnie dowcip, tuż obok sarkazmu, wiedzie prym.

Książka została podzielona na 9 rozdziałów, poruszających codziennie i zupełnie poważne tematy jak religia lub inteligencja. Każdy z rozdziałów to zapis, wydaje się, luźnej i swobodnej rozmowy między autorami, czasami mający formę poważnych dywagacji, często wspomnień i zabawnych narzekań, a innym razem politycznych przemyśleń. Wiele w niej rozważań na temat języka - poprawności, ortografii, dialektów oraz często bezmyślnego używania niektórych zwrotów przez większość Polaków.

Autorzy pochylają się chociażby nad tematem zdrobnień w naszym języku. Przyznaje, że i mnie razi, gdy słyszę "pieniążki" zamiast "pieniądze". Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie tak powszechnie go używają. Jakby pieniądze stanowiły tabu lub rzecz, o której zwyczajnie nie wypada rozmawiać. Oczywiście nie wszystkie słowa da się zdrobnić. Bo czy można powiedzieć "raczek" o poważnej chorobie nowotworowej czy "grużliczka" lub "tuberkulozka"? Bywa także, że rzeczy z pozoru wielkie i znane na całym świecie jak pomnik Jezusa w Rio de Janerio są zwyczajnie mierne i bardzo kiepskiej jakości, o czym jeden z autorów nie wstydzi się opowiedzieć. Nie trzeba zatem popadać w ślepy zachwyt za tym co największe i znane, bo można się rozczarować.

Inną kwestią poruszoną w książce są potocznie używane, utarte już zwroty typu "Ja sobie tu posiedzę". Profesor Bralczyk na sam dźwięk tych słów dostaje białej gorączki. Bo komu innemu można posiedzieć, jak nie sobie samemu? Masło maślane.

Zainteresowała mnie fantazja dwóch mężczyzn o potencjalnej możliwości  usłyszenia w przyszłości głosu Mickiewicza. Skoro technologia rozwija się tak szybko, to kto wie czy za jakiś czas, za pomocą zaawansowanych technik będziemy mogli przekonać się jakim głosem dysponowali polscy wieszcze?

To co w publikacji najlepsze to inteligentna ironia, która niekiedy wylewa się ze stronic książki, przyprawiając czytelnika o napada śmiechu. Lektura była ucztą dla nieomal każdego ze zmysłów. Po pierwsze, jest pięknie wydana. Ilustracje do książki wykonał Jacek Gawłowski i przyznam, że bardzo przypomina mi styl Andrzeja Mleczka. Po drugie książka wydana jest w półtwardej oprawie i nieco większym formacie. Po trzecie i chyba najważniejsze, każde zdanie cieszy, zastanawia lub uczy. Gratka dla wszystkich fanów języka polskiego, polskości i szeroko pojętej kultury.

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu Agora
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...