"Planowała wprawdzie tylko dwutygodniowy urlop, ale po przybyciu do Mombasy, Szwajcarka, Corinne Hofmann, poznała mężczyznę swojego życia - wojownika masajskiego. Została na Czarnym Lądzie ponad cztery lata, decydując się zamieszkać wraz z jego szczepem w kenijskim buszu. Musiała pokonać wiele biurokratycznych barier, zanim zdecydowała się go poślubić."Jest to relacja z czterech lat, które spędziłam w buszu. Kierowana wielką miłością, wyszłam za mąż za Lketingę, Masaja z Kenii. Tam doświadczyłam nieba i piekła..." - pisze autorka".
Jest to moja druga książka z kolorowego wyznania czytelniczego. Książkę czytało mi się dość szybko,mimo mikroskopijnego druku. Czytałam wiele recenzji tej pozycji i wiem,że nie wszystkim przypadła ona do gustu. Główna bohaterka jest według mnie strasznie silną i zdesperowaną kobietą. Jej miłość do Lketingi, musiała być ogromna, że zdecydowała się porzucić dotychczasowe życie w Szwajcarii dla ubogiego i uciążliwego życia w afrykańskim buszu. Szczerze mówiąc, myślałam, że jej się uda. Sądziłam, że uczucie, które łączy ją z Lketingą przetrwa wszystko. Dziwiłam jej się, że tak długo wytrzymywała z kimś takim, kto był zazdrosny dosłownie o wszystko i o wszytkich. Dla przykładu mogę przytoczyć jedno jej wspomnienie, kiedy zapragnęła otworzyć okno w pokoju w celu wychłodzenia pomieszczenia, a jej mąż uznał, że pewnie wypuściła kochanka przez okno i zrobił jej piekielną awanturę. O bardziej chorej zazdrości chyba nie słyszałam. Wstrząsnęły mną również opisy chorób jakie musiała pokonać Corinne w tych warunkach. Ciekawie czyta się o zwyczajach tamtejszej ludności, obrzędach oraz sposobach spędzania różnych świąt. Zakończenia nie zdradzę bo zapsuję całą frajdę:) Z jednej strony jestem pełna podziwu dla Masajki lecz z drugiej czasami mnie bardzo denerwowała swoim zaślepieniem. Uważam ,że lektura jest godna Waszej uwagi.
Ja jakoś nie mogę się przekonać do tej książki. Cała ta historia, to, że autorka nagle porzuciła całe swoje życie i pojechała do Afryki z powodu rzekomej miłości, jakoś mnie nie przekonuje. Chyba po prostu inaczej rozumiem słowo 'miłość', bo dla mnie to coś, co na pewno nie powstaje z sekundy na sekundę. Zauroczenie, zafascynowanie - niech będzie, że to kierowało pania Hofmann.
OdpowiedzUsuńczytalam kiedys Masajke, ale zatrzymalam sie na tym pierwszym tomie, bo nie zachwyciala mnie wystarczajaco. widac, ze ta ksiazka narodzila sie z potrzeby opowiedzenia niecodziennej historii, a nie z potrzeby pisania, kotrej napedem jest talent literacki. przyznam, ze interesuje mnie bardziej forma niz tresc, dlatego nie przepadam za tego typu lekturami.
OdpowiedzUsuńdaggy
widziałam w bibliotece dwa kolejne tomy książki, ale jednak nie zdecydowałam się na wypożyczenie
OdpowiedzUsuńTa kobieta działa na mnie jak czerwona płachta na byka ;) Żywię do niej taką antypatię, że aż sama siebie momentami zadziwiam ;) Podobnie jak Lilithin uważam, że nie rozumie słowa miłość. Ba, nie rozumie połowy otaczającego ją świata, co nie przeszkadza śmiało się rzucić w objęcia tej niewiadomej, a później płakać, że los był dla niej okropny. Jej książki powinny być przestrogą, poradnikiem "Jak nigdy nie postępować". Coś strasznego ;)
OdpowiedzUsuńja natomiast uważam, że opisana w niej miłość przytrafiła się autorce tekstu..każdy inaczej postrzega to uczucie, ale myślę, że postąpiłabym podobnie..bo życie jest dane by przeżyć;]i sprawdzić różne scenariusze.POLECAM
OdpowiedzUsuń