Etykiety

3.01.2011

"Dżuma" Albert Camus



"Niemal natychmiast po premierze "Dżumę" (1947) okrzyknięto jedną z najbardziej humanistycznych książek w historii literatury. Równie szybko dostrzeżono w niej nie tylko reminiscencje wojennych doświadczeń pisarza, ale uniwersalną opowieść o naturze człowieka. Paradoksalnie, kronikarska relacja z fikcyjnej epidemii dżumy pustoszącej algierski Oran w latach 40. XX w., pełna jest wątpliwości i pytań o naturę zła i zasadność wyborów etycznych, które nie ustają nawet po opanowaniu choroby. Bohaterowie powieści, mieszkańcy odciętego od świata portowego miasta, przyjmują różne postawy w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Od pełnego poświęcenia lekarza Rieux, bez względu na konsekwencje leczącego pacjentów, przez widzącego w zarazie karę boską i dotkniętego kryzysem wiary jezuitę Paneloux, po handlarza Cottarda, liczącego, że dzięki epidemii uniknie kary za nadużycia. Jak żyć w świecie, w którym zło i absurd są wszechobecne i niezniszczalne ("bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika")? - pyta Camus. I odpowiada postacią doktora Rieux, który podejmuje heroiczną walkę, mimo iż wie, że "zwycięstwa będą zawsze tymczasowe" i być może okupione najwyższą ceną. Ale tylko w ten sposób człowiek może ocalić człowieczeństwo i nadać sens swojej egzystencji."

Ciężko mi się ją czytało. Trudna lektura mówiąca o strachu, bólu, rozpaczy, braku nadziei i widmie epidemii. Panika i niepokój wręcz biją z każdej stronicy książki. Camus opisał to w bardzo niezwykły i ujmujący sposób, który trudno porównać do jakiegokolwiek innego pisarza. "Dżuma" mówi o ludziach, których los nagle stał się niepewny. Ludziach, którzy z dnia na dzień musieli zrezygnować ze swoich marzeń, porzucić ukochane osoby, wyzbyć się dotychczasowego życia. Ich codziennością stała się walka o przeżycie i strach o najbliższych. Dołująca, aczkolwiek godna polecania. Poniżej mała próbka.


"Ciała wrzucano pośpiesznie do dołów. Jeszcze nie doleciały do dna, gdy łopaty wapna spadały na twarze i ziemia pokrywała je anonimowo w owych jamach, które drążono coraz głębiej. Jednakże nieco później wypadło szukać czego innego i posunąć się jeszcze dalej. Zarządzenie prefektury wywłaszczyło posiadaczy koncesji na wieczność, ekshumowane szczątki poszły do krematoryjnego pieca. Wkrótce zmarłych na dżumę trzeba było odwozić do krematorium. Ale teraz musiano użyć starego pieca do spopielania zwłok, który znajdował się we wschodniej stronie miasta, za bramami. Posterunek straży przesunięto dalej, a pewien urzędnik merostwa ułatwił znacznie zadanie władz, radząc użyć tramwajów, które dawniej obsługiwały skalną drogę nadmorską i stały teraz bezużyteczne. W tym celu przystosowano wnętrza wozów motorowych i przyczep, usuwając siedzenia; linia zawracała przy piecu, który w ten sposób stał się stacją krańcową.
Pod koniec lata, podobnie jak podczas deszczów jesiennych, co noc skalną drogą wspinały się dziwne orszaki tramwajów bez pasażerów, kołysząc się nad morzem. Mieszkańcy dowiedzieli się w końcu, co to jest. I mimo patroli broniących wejścia na drogę ludzie dość często przedostawali się na skały sterczące nad falami i gdy przejeżdżały tramwaje, rzucali kwiaty do środka. Słychać było wówczas, jak tramwaje poskrzypują w letniej nocy, dźwigając ładunek kwiatów i trupów".

4 komentarze:

  1. Ciężka. Jedna z moich pierwszych lektur w liceum, jedna z bardziej znielubianych. Głównie dlatego, że sobie z nią nie poradziłam. Niby wszystko wiedziałam, rozumiałam, a i tak coś mi umykało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam podobne odczucia co Alina. Książka też była moją licealną lekturą i pamiętam, że bardzo mnie zmęczyła i bardzo mi się nie podobała.

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba większość czytelników, odbiera tak tę książkę;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie dla odmiany bardzo się podobała już w liceum :).

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...